„Nasze osobiste Strzępy – recenzja spektaklu.
Na wstępie zaznaczę, że niniejsza recenzja nie będzie obiektywna, ponieważ obiektywną być nie może – Strzępy poruszyły we mnie czułe struny i przywołały moje własne wspomnienia. Spektakl oglądałem z zapartym tchem od początku do samego końca.
Nasz – a przynajmniej mój – umysł działa tak, że zapamiętuje pewne fragmenty tego, co się wydarzyło i czego doświadczyliśmy. Te fragmenty to właśnie tytułowe strzępy. Podam osobisty przykład. Jestem dzieckiem rozwodników. Byłem chyba w czwartej klasie podstawówki, kiedy nad ranem obudził mnie dźwięk domofonu. To pijany tata zapomniał kluczy do mieszkania, a mama nie chciała go wpuścić do środka. Czy to dźwięk domofonu rozwalił małżeństwo moich rodziców? Oczywiście nie. Tata nie był alkoholikiem, uciekł z domu upić się, ponieważ nie mógł wytrzymać sytuacji w domu. Psuć między rodzicami musiało się już znacznie wcześniej. Jednak dla mnie dźwięk domofonu już na zawsze pozostanie cezurą, dźwiękiem, który zapowiadał nowy rozdział w moim życiu – rozdział niekończących się kłótni mamy i taty. I takie właśnie jest przedstawienie Strzępy – to ciąg powiązanych ze sobą dwójką bohaterów, ale nie ciągiem przyczynowo-skutkowym, czy chronologią scen. Ciągiem takich “dzwonków domofonu”, będących ważnymi wydarzeniami-symbolami w życiu postaci (w które wcielili się Artur Bartosiewicz i Aneta Banaś-Brejt).
Spektakl opowiada o dwójce ludzi – będących w małżeństwie, czy też nieformalnym związku. Bardzo szybko jako widz widzimy wielkie emocje i bardzo szybko zaczynamy współdzielić je razem z bohaterami. Sama historia jest dosyć prosta, jest historią jakich wiele – ot, dwójka ludzi, będąc w związku, rani się wzajemnie, próbując jednocześnie dostać od drugiej osoby to, czego tak bardzo potrzebuje i czego szuka przecież każdy – bliskości, zrozumienia, uwagi, akceptacji. A jednocześnie nie stracić swojej niezależności, wolności, nie porzucić swoich marzeń i ambicji. I chyba w tej prostocie i powszechności tkwi siła tej opowieści – to coś, co przydarzyło się lub mogłoby się przydarzyć każdemu z nas.
Strzępy to dobijanie się do zamkniętych drzwi i wspólny blant, w trakcie którego para próbuje dojść do porozumienia i poskładać swoją relację do kupy, zbierając… no właśnie, strzępy swojego życia. Blant, po którym brutalna rzeczywistość znów zapuka do drzwi a mozolnie sklejane strzępy na powrót rozsypią się w rękach. To rozmowa z prawnikiem i przypadkowo znaleziona wiadomość w telefonie partnerki wywracająca świat bohatera do góry nogami. Każda kolejna scena swoją mocą, sugestywnością i przede wszystkim wiarygodnością wgniata nas jako widza w krzesło, bo mamy świadomość, że po niej nie będzie już odwrotu, że życie bohaterów nie będzie już takie jak wcześniej. Jest to tym straszniejsze, że lubimy obie postaci, że oboje możemy zrozumieć. Rozumiemy zarówno ich potrzebę bliskości i potrzebę przestrzeni, bo mamy dokładnie takie same potrzeby. Widzimy też starania pary o ratowanie tego, co dobre między nimi; próby rozmów, szczere intencje, deklaracje troski o drugą osobę. To nie są ludzi, którzy chcą krzywdzić jedno drugie, ale może w tym tkwi ich dramat, bo właśnie to nie pozwala im odejść od relacji, która im szkodzi. Z tego klinczu, z tego piekła nie ma żadnego wyjścia. Gdzieś pomiędzy wierszami (pomiędzy scenami) można dopatrzyć się też zmagań postaci z międzypokoleniową
traumą – taka jest przynajmniej moja osobista interpretacja kilku kwestii dialogowych. Kibicujemy bohaterom, chcielibyśmy, żeby im się udało. Bo łatwo nam sobie wyobrazić, że to my jesteśmy na ich miejscu. Nie ma w tym nic dziwnego – tekst scenariusza został zainspirowany przeżyciami autora (Igora Krupczyńskiego) i po obejrzeniu spektaklu jestem przekonany, że pisał on, jak to się mówi, z samych trzewi, bez koloryzowania, po prostu szczerze.
Na uwagę zasługuje też gra zarówno Artura jak i Anety, zresztą długoletnich i doświadczonych aktorów Teatru Nie Ma. Było ekspresyjnie, było dużo emocji, było przede wszystkim wiarygodnie. Niezręcznie mi wychwalać mojego kolegę i koleżankę z teatru, ale mogę przecież opowiedzieć o swoich wrażeniach – odnalazłem część siebie w marzycielu o artystycznym zacięciu wykreowanym przez Artura. Walcząca o niezależność i zarazem o opiekę dla siebie bohaterka Anety też wydała mi się prawdziwa. Usłyszałem zdanie, że na odsłonie Strzępów, którą widziałem, oboje aktorów pokazało więcej emocji niż na premierze.
Samej premiery nie miałem okazji obejrzeć, ale jeśli powyższa teza jest prawdziwa, to znaczy, że spektakl dojrzał i ewoluował, co mnie bardzo cieszy.
Cóż, trudno napisać mi więcej, jeśli nie chcę zaspojlerować treści przedstawienia. Przejdę zatem do podsumowania. Jeśli nie boicie się trudniejszej emocjonalnie treści, jeśli oczekujecie od sztuki czegoś więcej niż rozbawienia i jeśli sami doświadczyliście trudnych przeżyć i chcielibyście zobaczyć na scenie cząstkę siebie samych gorąco polecam Wam Strzępy. Jestem przekonany, że ten spektakl poruszy Was do głębi, tak jak i mnie poruszył. Odważę się nawet napisać, że ja doznałem katharsis – a w szkole uczyłem się, że o to właśnie chodzi w teatrze.
Copyright © 2024 | All Rights Reserved by Teatr „niema” | Projekt strony internetowej wykonany przez: home.pl